Po dłuższej rozłące z najpiękniejszymi górami w naszym kraju ruszamy na południe. Tatry przyozdobiły się już w barwy jesienne.
Jeśli październik to koniecznym jest odwiedzenie ich kolorowej, zachodniej części. W taki sposób trasa ustaliła się sama – masyw Czerwone Wierchy. Kto z Was jeszcze nie był jesienią w tym rejonie?

Wyjazd tym razem w godzinach popołudniowych, a to za sprawą noclegu w schronisku „pod Śpiącym Rycerzem”. Dwa łóżka zabukowaliśmy już – uwaga – pięć miesięcy wcześniej! Miejsce magiczne, bardzo kameralne i niesamowicie urokliwe – schronisko na Hali Kondratowej. Wieczór minął nam na obserwowaniu gwiazd, piciu złocistego trunku i słuchaniu szanty 😀

Pobudka wcześnie rano, jeszcze ciemno. Chodzimy w samych skarpetach, cichuteńko, a to dlatego, że wielu turystów śpi na podłodze.
Pogoda rześka, Słońce niebawem zacznie wstawać – jest chłodno, ale pięknie!

Powoli zmierzamy w kierunku przełęczy pod Kopą. Tam napotykamy na rodzinkę kozic, które chętnie pozują do zdjęć z odległości około pięciu metrów! W żlebach jest śnieg, miejscami bardzo mocno zbity, ale raki nie były potrzebne, leżały w cieple plecaka. Na przełęczy wiatr, jak zwykle mocniejszy niż w dolinach. Docieramy na Kopę Kondracką, poza nami kilka osób, a my rozglądamy się za miejscem na śniadanie. Znaleźliśmy idealną nyżę, żeby schronić się przed wiatrem.

Dalej idziemy odcinkami naprzemiennie zaśnieżonymi i kamienistymi.
Ani się obejrzeliśmy, a już stoimy na Małołączniaku, gdzie zameldowała się już wcześniej spora grupa turystów.

Nabieramy tempa i po obrywach skalnych Krzesanicy, dotarliśmy do ostatniego już podejścia na Ciemniak.
Trudy całej trasy na Czerwone Wierchy rekompensują nam wspaniałe widoki!